Niedawno pisałam o tym, że często kupuję rzeczy polskich marek, starając się wspierać lokalnych projektantów. Po tej fali słodzenia przyszedł czas na odrobinę pieprzu. Ten post piszę z jednej strony z perspektywy klientki, z drugiej – osoby, która miała okazję zobaczyć, jak wygląda praca przy tworzeniu kolekcji i dystrybucji produktów szytych w Polsce. Zdążyłam też przeprowadzić dziesiątki rozmów z osobami, które – podobnie jak ja – regularnie chodzą na targi albo zaglądają na strony ulubionych producentów. Zebranie wszystkich uwag w jedną 6-punktową listę nie było trudnym zadaniem. Jak się okazuje, wszystkim nam przeszkadzają te same rzeczy.
Cena na twarz
To problem, który znajduje się na szczycie listy wszelkich błędów popełnianych przez polskie firmy odzieżowe. Wyobraźcie sobie następującą sytuację. Przychodzę na targi, przeglądam rzeczy. W ręce wpada mi interesujący egzemplarz, oczywiście „bezcenny” – czyli bez metki, choćby naklejki albo tekturowej karteczki. Muszę zapytać sprzedawcę, ile sobie za to życzy. W przypadku połowy produktów po prostu odpuszczam. Zdarza mi się jednak zdobyć na odwagę, choć nie ukrywam – nie jest to dla mnie komfortowe. Reakcja jest za każdym razem identyczna. Sprzedawca nie ma żadnej listy, udziela mi odpowiedzi z pamięci głowy. Podobna sytuacja ma miejsce w sieci! Nie wierzycie? Wiele marek sprzedaje swoje produkty na Facebooku, publikując zdjęcia na tablicy. Już pomijam kwestie prawne, niemożność anulowania zamówienia czy brak regulacji dotyczących zwrotów. Wyobrażam sobie jednak, że w takim poście powinny znaleźć się wszelkie niezbędne informacje – w tym oczywiście cena! A tu ZONK! Ceny brak. Ale to jeszcze nie wszystko. Kiedy jakaś klientka jest zainteresowana zakupem i pyta w komentarzu, ile kosztuje dany produkt, nie otrzymuje odpowiedzi. Administrator strony prosi ją za to o wysłanie zapytania za pomocą wiadomości prywatnej. Drodzy Przedsiębiorcy, słyszeliście kiedyś o jawności cen? Nie znam ani jednej osoby, która lubiłaby otrzymywać cenę na twarz. Wyglądam na taką, która zapłaci więcej czy mniej?
Brak podstawowych informacji
Cenę już omówiliśmy, ale to nie wszystko. Zdarza się, że na stronie www albo na Facebooku (w przypadku marek, które jako główne miejsce dystrybucji wybrały właśnie ten serwis) brakuje podstawowych informacji, takich jak wymiary oraz skład materiału. Nie wspominając o braku zdjęć, na których mogłabym obejrzeć produkt z każdej strony czy zakładki dotyczącej zwrotów i wymiany. Drodzy Przedsiębiorcy, naprawdę wierzycie, że każdy potencjalnie zainteresowany klient ma ochotę pisać do Was maile? Przecież to jest strata czasu także dla Was! Ja w takiej sytuacji zazwyczaj rezygnuję z zakupu. Oczekuję szybkiego, bezproblemowego modelu, w którym nie będę musiała wchodzić w niepotrzebną interakcję.
Jedna klientka wiosny nie czyni
Dobrze, kiedy producent słucha swoich klientów, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Miałam okazję obserwować tę sytuację w przypadku jednej z marek, z którą współpracuję. Wiele kupujących zgłaszało, że rękawy sukienki były dla nich za ciasne. Idąc tym tropem, kiedy marka wypuszczała kolejne modele, zdecydowała się dodać kilka centymetrów w ramionach. I to jest przykład dobrej praktyki. Druga sytuacja może wydać się Wam podobna, jednak tylko z pozoru. Wyobraźcie sobie, że jedna z fanek albo nawet fanki (w liczbie mnogiej!) piszą na Facebooku, że chciałaby, aby marka wprowadziła do sprzedaży ten sam model sukienki w kolorze limonkowym. Czy w takiej sytuacji producent powinien reagować na prośby klientek? Odpowiedź nie jest już tak oczywista, jak w przypadku poprzedniego problemu. Obowiązkiem przedsiębiorcy jest wiedzieć albo zatrudniać osoby, które będą w stanie ocenić, czy ten właśnie kolor ma szansę sprzedać się w nadchodzącym sezonie. Obserwatorki profilu mogą znać swoje preferencje, ale bardzo często wyobrażenie o produkcie jest dużo bardziej atrakcyjne niż realny, odszyty model wprowadzony do sprzedaży. W tym przypadku nie można dokonywać wyboru na podstawie „podoba mi się lub nie”. Znajomość rynku, wyczucie stylu i umiejętność prognozowania trendów jest niezbędna. Chyba, że chcesz mieć magazyn pełen limonkowych, niesprzedanych sukienek.
Na jedno kopyto, czyli…
…identyczny model budowania wizerunku. W większości przypadków wygląda to podobnie: jest sesja zdjęciowa, produkt i randomowa modelka. Nudy! Sesja w egzotycznym kraju? Ciekawy koncept artystyczny? Mogę policzyć na palcach jednej ręki. Jestem też zaskoczona, jak niewiele polskich marek sięga po twarze, które są już znane w środowisku celebrytów, blogosferze albo modelingu. Owszem, często współpraca z nimi jest nieco bardziej kosztowna, ale wbrew pozorom ta różnica zwykle nie jest aż tak duża, jak mogłoby się wydawać! A przekłada się na rozpoznawalność marki, na to, że więcej osób zwróci na nią uwagę, wreszcie – na sprzedaż produktów. Co też bardzo cenne – wizerunkowo łączy markę z daną postacią, kojarzoną z nią stylistyką, cechami czy wartościami. To wszystko sprawia, że bezosobowy początkowo twór zyskuje tożsamość. Trudniej go wtedy pomylić z dziesięcioma innymi firmami, które sprzedają podobne ciuchy.
Wysokość ceny
Ceny rzeczy sprzedawanych przez polskie marki niejednokrotnie sięgają kilkuset albo kilku tysięcy złotych. Klienci zwykle narzekają, że są zbyt wysokie. Twórcy zaś tłumaczą się produkcją w Polsce i tym, że nie szyją w hurtowych ilościach. Zwykle też zapewniają o wysokiej jakości. Z tą oczywiście bywa różnie, choć znam marki, których produkty naprawdę mają wybitnie dobrą konstrukcję, są porządnie uszyte i niezniszczalne. Rzecz w tym, że produkcja w Polsce i niewielka liczba egzemplarzy nie tłumaczą wysokiej ceny. Przynajmniej nie z perspektywy klienta! Posłużę się przykładem. Do niedawna przepadałam za torebkami Michaela Korsa (teraz podoba mi się nieco inny, bardziej minimalistyczny design, ale mniejsza o to). Torebki Korsa, które kupiłam do tej pory, kosztowały od 500 zł do około 1600 zł. Z mojej perspektywy nie są to małe kwoty. Jednak płaciłam nie tylko za jakość (której akurat nie można im odmówić), ale też za charakterystyczny, unikatowy design oraz prestiż czy rozpoznawalność marki – w tym przypadku globalną.
Promocja – ale po co?
Tu model działań podejmowanych przez założycieli polskich marek przypomina schemat realizowany przez blogerów. Niestety w pewnym stopniu również przeze mnie, choć robię co w mojej mocy, by móc poświęcać więcej czasu, energii i przede wszystkim pieniędzy właśnie na promocję. Tak jak twórcy często sądzą, że dobra treść obroni się sama, tak polskie marki niejednokrotnie postrzegają swoje produkty. Znam firmy, które – co ciekawe – posiadają budżet, by zatrudnić nawet do kilku osób zajmujących się obsługą klienta czy prowadzeniem kanałów Social Media, ale nie inwestują w możliwość dotarcia do nowych odbiorców, no może poza reklamą na Facebooku. A i z tym bywa różnie! Nawet najlepszy produkt i najlepszy post na blogu potrzebuje promocji. Nie mam co do tego wątpliwości!
To by było na tyle. Więcej grzechów nie pamiętam, a nawet jeśli – są to raczej jednostkowe przypadki, nie zaś reguła. W bliższych dalszych marzeniach planach chciałabym otworzyć własną firmę, dlatego od dawna obserwuję ten rynek, prowadzę rozmowy zarówno z przedsiębiorcami, jak i ich klientami. Mam też świadomość, że o ile można bez problemu wyeliminować pierwsze cztery przeszkody, z dwiema ostatnimi nie jest już tak kolorowo. Jestem ciekawa, co Wy dołożylibyście do tej listy?
Madziula
Bardzo dobrze się czytało ten post. Naprawdę są marki, które nie podają cen swoich ubrań?
Mak
Osobiście nie lubię gdy marka jest reklamowana przez znane twarze, jest to niepotrzebny wydatek, może też odstraszac, gdyż znane osoby mogą budzić więcej asocjacjiodm, ale również tych negatywnych.
Daria | Mistrzyni Codzienności
szczególnie 1 – ceny na twarz – to najbardziej irytująca sytuacja
Pszczoo
Zależy kto to jest ale np kiedys bardzo lubilam ochnika odlad reklamuje ich Kożuchowska nie kupuje bo ceny poszyyyyybowaly w kosmos… pomijajac moja antypatie do tej pani Kiedys skorzana torebke moglam u nich kolpic w zaleznosci od wielkosci za ok 300/500 zl teraz?? Minimum 800
Madziula
Ja mam podobnie z celebrytami, bo przyciągnęła mnie chyba tylko Horodyńska jak do tej pory. Ale lubię kiedy w kampaniach występują blogerki – Maffashion dla Stradivarius (wiem, to nie polska marka), Joanna w Lunaby i nasza Kapuczina w Marie Zelie.
Małgosia
akurat Joanna w Lunaby wystąpiła w roli modelki we własnym produkcie/ projekcie
Dominika
No i brak pakietów promocyjnych, kart dla stałych klientów, brak podawania szczegółów produktów np. wysokość obcasa. Ceny kosmiczne, a na wyprzedażach – by wyszło obniżane do czasem 1/4 (czy nie lepiej sprzedać więcej po regularnej niższej cenie?).
Karina
Zgadzam sie w 100% z kolezanka wyzej.
http://fajne-buty.com.pl/
mnie najbardziej przeraża cennik projektantow z wyzszej polki (Zień, Baczyńska) – ich kreacje na czerwony dywan są niekiedy 2-3 razy droższe od brandów typu YSL, Dior, Gucci
Pomaganie przez ubranie
Racja, brak informacji o cenach jest bardzo irytujący. To zwykłe marnowanie czasu osób, które są zainteresowane, bo muszą się dopytywać oraz sprzedawcy, bo musi każdemu z osobna takiej informacji udzielać, a koniec końców do transakcji i tak nie dochodzi…
Bartosz
A zauwazyliście jak niewiele młodych polskich marek tworzy rzeczy dla facetów?