Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę poruszała podobny temat na blogu, ale jak to mówią: „nigdy nie mów nigdy”. Przygotowując ten wpis, przetrząsnęłam Internet w poszukiwaniu historii wieczoru panieńskiego. Zastanawiało mnie, jak to się stało, że dzień ten nabrał wszelkich możliwych znamion kiczu. Informacje w sieci są szczątkowe i odnoszą się głównie do XIX wieku. Według sieciowych doniesień, wieczór panieński wiązano wtedy z utratą dziewictwa albo historią o młynarzu, który odmówił swojej córce posagu. Naprawdę nie ma sensu przytaczać tu żadnej z nich.
W tym roku pierwszy raz miałam okazję być świadkową, co też wiązało się z przygotowaniem wieczoru panieńskiego. Na szczęście moja Panna Młoda nie jest fanką plastikowych koron, boa czy tortów w kształcie penisa. Szczerze powiedziawszy, zastanawiam się, czy jakakolwiek kobieta jest, czy może to kwestia tradycji (choć używanie tego wyrażenia w tym miejscu jest mocno na wyrost). Nawet jeśli przyjąć klasyczne rozumienie wieczoru panieńskiego jako ostatniego dnia wolności, kiedy dozwolone jest robienie rzeczy, które będą niedostępne po ślubie, to czy tandetne dodatki i jedzenie w kształcie męskich narządów płciowych naprawdę do nich należą?
Moja Panna Młoda na szczęście nie miała ochoty na tego typu rewelacje. Nie traktowała też tego wieczoru jako ostatniego dnia wolności. Chciała spędzić go w gronie najbliższych przyjaciółek i dobrze się bawić, zresztą jak my wszystkie. Nie mogę zdradzić Wam szczegółów samej imprezy, bo co się wydarzyło na panieńskim, zostanie na panieńskim. Opowiem jednak o przygotowaniach i o tym, jak wyglądają one od kuchni.
Nocleg
Trafiła mi się wyjątkowo wymagająca Panna Młoda. Chociaż podobno to kwestia stanu, nie osoby :-). Od samego początku konsultowałam z Kasią wszystkie jej oczekiwania i pomysły. Wiem, że istnieją wieczory panieńskie, które od początku do końca są częścią niespodzianki dla Panny Młodej, ale nie w tym przypadku. Znamy się na tyle długo, że wiedziałam, iż nawet termin musi być ustalony z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Kasia zażyczyła sobie imprezę poza Trójmiastem. Ostatecznie padło na Toruń. Otrzymałam też listę zaproszonych osób, bardzo krótką, bo składającą się z 7 dziewczyn. Szczerze mówiąc, zgadzam się z Kasią w tej kwestii – kameralne grono na takim wieczorze jest lepszą opcją niż kilkanaście kobiet, które pierwszy raz widzą siebie na oczy.
Kiedy już było wiadomo, kto jedzie z nami, przyszedł czas na rezerwację noclegu. Była nas czwórka, a moja Panna Młoda zażyczyła sobie apartament, i to o bardzo sprecyzowanym wystroju. Podeszłam do tematu na zasadzie: „nasz klient, nasz pan”. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie termin naszej wycieczki przypadający na Grand Prix. Obdzwoniłam ponad 40 apartamentów i hoteli w centrum. Nawet dwa razy udało mi się zarezerwować miejsca, raz – wpłacić zaliczkę. Za pierwszym razem po rezerwacji otrzymałam telefon o wzroście ceny o 100% (bo przecież Grand Prix), za drugim – że mają bałagan w papierach i muszą odwołać naszą rezerwację, bo ktoś inny wynajął ten apartament przed nami. Pewien miły Pan wytłumaczył mi przez telefon, że Grand Prix to międzynarodowe wydarzenie sportowe, którym żyje całe miasto, więc od roku większość noclegów jest już zarezerwowana. Postanowiłam więc nieco obniżyć loty i sprawdzić hostele. W końcu udało mi się znaleźć wolny pokój 10-osobowy i już miałam wykupić wszystkie miejsca dla naszej czwórki, kiedy Kasia uznała, że nie podoba jej się to miejsce. W tym momencie rozłożyłam ręce. Miałyśmy już rezygnować z Torunia, kiedy przypadkiem trafiłam na ofertę Kulturhauz, w którym ostał się jeden pokój 4-osobowy. Tym razem klimat Kasi odpowiadał. Przyznam szczerze, że mnie też pozytywnie zaskoczył.
Do Torunia pojechałyśmy samochodem, jedząc po drodze McFlurry i śpiewając wszystkie polskie piosenki, które się nam napatoczyły. Absolutnym hitem okazała się Szalona Ruda. Przysięgam, słyszałam ją pierwszy raz! Ruda była na tyle charakterystyczną postacią podczas tego wyjazdu, że towarzyszyła nam potem przez cały pobyt – głównie, gdy włączałam nawigację. Śmiałyśmy się, że pani mówiącą „za 5 m skręć w prawo” to nasza Ruda piąta koleżanka. Ale dosyć tych głupot. Miało być o organizacji.
Lokale
Przed wyjazdem spisałam kilka adresów: dobre restauracje, kawiarnie i polecane kluby. Kasia zawsze uwielbiała lofty, więc naturalnym wyborem była dla mnie restauracja Loft79, którą miałam okazję odwiedzić kilka miesięcy temu. Na szczęście zarezerwowałam nam wcześniej stolik. W przeciwnym razie nie dopchałybyśmy się na miejsce. Jadłyśmy też w Ponte i byłyśmy w kawiarni Central Coffee Perks. Kwestię klubu zostawię dla siebie, bo jak wspominałam: co na panieńskim, niech na panieńskim zostanie. Napiszę tylko, że pierwszy raz od bardzo dawna spędziłyśmy tak dużo czasu, by przygotować się do wyjścia. Podobnie jak na klasycznym piżama party, robiłyśmy sobie nawzajem makijaż i fryzury.
Prezent
Kasia zadecydowała, że nie chce żadnego prezentu oprócz naszej obecności. Przyznam szczerze, że przed organizacją tego wieczoru nawet nie wiedziałam, że jest taki zwyczaj. Wymyśliłam więc coś innego. Po pierwsze zebrałam od dziewczyn pieniądze, tak by Kasia nie musiała ponosić żadnych kosztów dojazdu i całego pobytu w Toruniu. Wiem, że na innych wieczorach ta kwestia jest rozwiązywana na różne sposoby, ale osobiście uważam, że dobra zabawa zaczyna się wtedy, kiedy nie trzeba zaglądać do portfela. Po drugie, wpadłam na pomysł prezentu, który wymagał od nas pewnego nakładu pracy i mam nadzieję, że jest dla Kasi piękną pamiątką. Nagrałyśmy film z prywatnymi życzeniami i innymi historiami/atrakcjami, po czym odtworzyłyśmy go przed wyjściem do klubu. Moja część była historią małżeństwa ukazaną za pomocą muzyki (młodości naszej i naszych rodziców). Robiłam w niej za DJ. Myślę, że niespodzianka była udana, ponieważ przy jednej z piosenek, którą wybrałam, Kasia zatańczyła potem z mężem swój pierwszy taniec na weselu.
Spacer po mieście
Kolejnego dnia miałyśmy trochę czasu, by pospacerować po mieście. Akurat pogoda nam dopisała, więc przez dobrą godzinę leżałyśmy plackiem i opalałyśmy się nad Wisłą. Oprócz obiadu, dobrej kawy i ciasta, nie zaplanowałam dla nas nic więcej. Wszystkie potrzebowałyśmy odrobiny wytchnienia.
Pomysłów na spędzenie wieczoru (lub w tym przypadku weekendu) panieńskiego jest nieskończenie wiele. Weekend w innym mieście, może nawet wypad do jakiegoś miasta europejskiego, dzień w spa, weekend nad jeziorem/ morzem/w górach, koncert, noc filmowa lub jakakolwiek aktywność, która będzie cieszyła wszystkie uczestniczki imprezy. Warto zaznaczyć, że owszem – wieczór panieński jest dniem dla Panny Młodej, dlatego to jej oczekiwania stoją na pierwszym miejscu, jednak o jego powodzeniu decyduje dobra zabawa wszystkich zgromadzonych. Z tego co słyszałam, w naszym przypadku cała czwórka była zadowolona.
Dajcie znać, jak wyglądały wieczory panieńskie, na których byłyście. A może podobnie jak ja, miałyście okazję organizować taki wieczór lub macie za sobą własny?!
Marta
Szalona Ruda w waszym wydaniu – uśmiałam sie niesamowicie. Twoja Panna Młoda musiała byc zadowolona z takiego weekendu. Powinnas cześciej pisać tak długie posty. Fajnie się go czytało.
Modzajto ;D
ostatnia fotka nienaganna! ;]
Adzia
Ja miałam wieczór panieński połączony z kawalerskim mojego męża. Wybraliśmy się całą gromadą do leszczyńskiego tunelu aerodynamicznego, a po locie nasza impreza przeniosła się do klubu.