Pisząc o jaraniu, nie myślę o papierosach, trawie czy innych mniej lub bardziej przyjemnych środkach. Wybaczcie, jeśli jesteście teraz rozczarowani. „Jaram się” – to wyrażenie, które często czytam na swojej tablicy na facebooku i choć średni wiek moich przyjaciół bliższy jest 30 niżeli 13, to jarający wciąż jeszcze pojawiają się, kiedy najmniej się tego spodziewam. Czasem sama prześmiewczo używam tego zwrotu, ale nawet w takiej formie budzi mój niesmak.
Swego czasu mama zwykła pytać mnie o narkotyki. Brałaś? Próbowałaś? Odpowiadałam rozbawiona: „nie, ale wiesz…w branży mody wszyscy w końcu zaczynają jarać”. I choć nie miałam wtedy na myśli facebookowej ekstazy, faktem jest, że najwięcej zajaranych spotkać mogę w środowisku modowych szaleńców. Nowa sukienka od Diora – jaram się (!), zdjęcie Mirandy Kerr – jaram się (!), zdjęcie małego pieska – jaram się (!). Zgroza!
Znacie tę anegdotę (krąży w różnych wersjach), gdzie Amerykanin przychodził codziennie do biura z nosem na kwintę? Pracownicy, szef – wszyscy oni dziwili się, co się stało. Okazało się, że jego żona ma nowotwór. Pracownicy odetchnęli z ulgą, bo obawiali się, że powodem mógł być rozwód. Stereotypowy amerykański system relacji personalnych zakłada, iż jego członkowie chodzą wiecznie zadowoleni, żyją według maksymy: „I’m fine, thank you”. Straciłeś pracę – nieważne, znajdziesz lepszą. Masz raka – przecież dziś wszyscy go mają. Rozwodzisz się – to krok ku wolności. Doskonale rozumiem ten schemat. Choć jestem z krwi i kości Polką, odnajduję się w nim bez problemu. Pozwala mi nie zwariować. Jednak jaki ma to związek z modą? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w kolejnych akapitach.
Całkiem niedawno oglądałam program o pracy jednej z najpopularniejszych amerykańskich stylistek „The Rachel Zoe Project”. Rachel Zoe nie używała innych sformułowań niżeli: „this is amazing”, „beautiful”, „such a great idea”. Co odcinek to samo. Jakby to powiedzieli moi koledzy (mnie chyba nie wypada): „co odcinek lizanie się po tyłkach”. Myślałam tylko: jakim sposobem podoba jej się dosłownie wszystko? Po chwili zaczęłam ją w duchu usprawiedliwiać: przecież pracuje z najlepszymi i największymi markami odzieżowymi, ogląda dopracowane w każdym detalu pokazy mody, a sprawy organizacyjne – na które może i mogłaby trochę ponarzekać – załatwiają asystenci, których zatrudnia. Jej perspektywa pozwala więc na wieczne jaranie się.
Rachel Zoe została rozgrzeszona, ale przenieśmy się na polskie poletko. Nowy projekt Macieja Zienia – jaram się, nowy T-shirt z H&M – czyżbym też się jarała? Nie będę tu wartościowała projektów Zienia i ubrań z sieciówek, nie w tym rzecz. Tylko, kiedy jedno i drugie zachwyca nas tak samo, czy w tym momencie oba nie tracą one na wartości? Moda rzadko sięga głębiej. Moda to biznes, a sięganie głębiej się tu najzwyczajniej w świecie nie opłaca. Moda ma być piękna, świecąca, a ludzie, którzy się nią zajmują zawsze wiecznie zadowoleni, uśmiechnięci w myśl zasady: „I’m fine, thank you”.
Czytacie czasem recenzje filmowe albo muzyczne? Ja czytam i za każdym razem, niezależnie od autora (czy jest nim subiektywny bloger czy z założenia obiektywny dziennikarz), nie znajduję tam peanów, nie znajduję też mieszania z błotem. Owszem istnieją produkcje wywołujące skrajne emocje. Jednak nie jest tak w przypadku każdego filmu, każdej piosenki, także każdego uszytego projektu. Czy nie jest to jeden z powodów, dla których moda wciąż traktowana jest przez ogół społeczeństwa jako płytka i niepoważna, a ludzie, którzy się nią zajmują wydają się przez to niewiarygodni? Ja nigdy nie wierzyłam osobom, którym podoba się dosłownie wszystko.
Anonim
Jaram się Twoją nową stylizacją i kamizelką 😉
kapuczina
Jaram się tym komentarzem!
Ania Z.
całkiem ciekawy punkt widzenia, w kwestii języka może troszkę zbyt „szkolny” (i kłuje mnie ten „pean”)
ja oglądałam (też tylko jeden) odcinek „Rachel Zoe..” jak akurat jej się prawie nic nie podobało, no i była 'tragedia’, bo na jakąś tam galę nie mogła znaleźć nie-czerwonej sukienki -.-
kapuczina
Oooo, to ciekawe. Ja dobiłam chyba do dwóch sezonów i dalej już nie dałam rady ;).
AgelaMarvelous
Jak ja nienawidzę słowa „jaram się”, chociaż też nieraz używam go dla żartów 😉
Ja często widzę w produkcjach telewizyjnych ten schemat, gdzie są jurorzy, którzy są zawsze na tak, którzy mówią tylko o tym, że coś jest piękne. Zastanawiam się z czego to wynika. Ze strachu przed krytykowaniem innych czy z braku własnego zdania? Nie mówię tutaj oczywiście o takich osobistościach jak Rachel Zoe, którzy pracują z najlepszymi, jednak polskie media i „najlepsze”? Te dwa słowa ze sobą nie współgrają. Myślę, że poruszyłaś bardzo ciekawy i istotny temat, bo często spotykam się z ludźmi, którzy zawsze mówią „tak”. Wynika to chyba ze strachu przed powiedzeniem własnego zdania, jednak co to np. za przyjaciółka, która będąc na zakupach zawsze mówi, że fajnie w tym wyglądasz, co to za przyjaciółka, dla której twoje zachowanie będzie zawsze „fajne”. Prawdziwe relacje wymagają prawdy i uczciwości 🙂
Och, rozpisałam się, jednak uwielbiam twoje teksty, z jednej strony są „lajtowe”, z drugiej mówią o bardzo istotnych rzeczach 🙂
LuLa
jaram się tym wpisem :3
http://lula-and-her-lullaby.blogspot.com/
Pan T.
Jaram się tą przejaskrawioną rozmową! i faktem, że w końcu ktoś zwrócił na to uwagę!
Kata
Mnie chyba najbardziej denerwują „psychofanki” ostatnio najpopularniejszych wśród małolat (również umysłowych) blogerek (nie będę wymieniać imion…ale raczej wszyscy wiemy o kogo chodzi ;)). „jarają się” dosłownie wszystkim, co te dziewczyny mają na sobie, choćby założyły wór po ziemniakach. bezkrytycznie przyjmują wszystko, zupełnie nie mają swojego zdania, kopiują ślepo od swoich idolek. brrr! dramat!