Remont w 20 dni, przeprowadzka w 3 – czy to w ogóle możliwe?

Opowiem Wam dziś o mojej największej porażce remontowej. Może zacznę od odpowiedzi na tytułowe pytanie, choć zapewne już się domyślacie. Remont w 20 dni, przeprowadzka w 3 – czy to w ogóle możliwe? Nie, albo żeby być bardziej precyzyjną – nie w tym przypadku.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że potrafię dokonać niemożliwego. W tydzień wykonać zadania, które innym zajmują miesiąc. Albo ciągnąć 3 etaty, jak to było rok temu, i nigdy nie przekroczyć deadline’u. Muszę tylko chcieć i obrać konkretny cel. Mieszkanie? Tutaj miało być podobnie.

Odbiór mieszkania był planowany na marzec. Dla niewtajemniczonych – kupiłam dziurę w ziemi, która po roku miała przemienić się w gotowy budynek. Prace budowlane trwały jednak krócej i z końcem listopada dostałam klucze. Oczywiście zależało mi na wcześniejszej przeprowadzce. Problem tylko w tym, że grudzień nie jest najlepszym miesiącem, by planować remont – tym bardziej remont w trybie przyspieszonym.

Po co tak się spieszyć?

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o… kasę. Tak też było w tym przypadku. Utrzymanie dwóch mieszkań generuje podwójne i przede wszystkim niepotrzebne koszty. Poza tym już od października lokatorzy czekali, by wprowadzić się do mojego starego mieszkania. Dałam więc sobie miesiąc na wykonanie prac niezbędnych do przeprowadzki i podstawowego funkcjonowania w nowym mieszkaniu. Niestety grudzień rządzi się swoimi prawami. Zawodowo jest to dla mnie najbardziej intensywny okres. Nie wspominając już przygotowaniach do świąt, kupowaniu prezentów i spotkaniach towarzyskich. Co roku w grudniu jestem tak zmęczona, że zapominam, jak się nazywam. I jak dołożyć do tego wszystkiego remont?

Obiecujące początki

Umówiłam możliwie najwcześniejszy termin odbioru, inspektora budowlanego, który miał sprawdzić stan techniczny mieszkania oraz kafelkarza. K. miał zająć się modyfikacją instalacji elektrycznej. Ojciec zaś zaplanował urlop, by doprowadzić do porządku ściany (cekolowanie + szlifowanie + malowanie) oraz położyć panele. Zrobiłam dokładną listę zakupów, a wszystkie dostawy zaplanowałam na 2 dni przed rozpoczęciem prac. W międzyczasie wybrałam i zaprojektowałam kuchnię. Kupiłam też i odnowiłam starą szafkę pod umywalkę w łazience. Zrobiłam kosztorys, uwzględniając nieprzewidziane wydatki. Brzmi jak dobry plan, prawda?

Co więc poszło nie tak?

Schody zaczęły się jeszcze na dwa dni przed odbiorem mieszkania, kiedy zadzwonił do mnie kafelkarz z informacją, że jest w szpitalu, bo poraził sobie nogę prądem. Ściema? Absurd? Nie miałam nawet czasu dociekać. Zostałam na lodzie. Wszyscy wokół straszyli mnie, że znalezienie sprawdzonego fachowca w tym terminie, do tego wolnego od zaraz i w dobrej cenie…  graniczy z cudem. Ale jak to ze mną bywa – uparłam się. Znacie to powiedzenie: „rzeczy trudne załatwiam od ręki, na cuda trzeba chwile poczekać”? Czekałam całe 2h. Tyle czasu zajęło mi znalezienie pana Pawła, który wyczarował łazienkę, położył kafle w kuchni, a w późniejszym terminie wstawił dwie pary drzwi.

W międzyczasie razem z K. zajmowaliśmy się wszystkimi sprawami organizacyjnymi, zakupami, formalnościami itd. Ledwo pamiętam, jak przebiegał ten miesiąc. Do świąt gotowe miały być łazienka, podłogi, ściany oraz kuchnia (już złożona). Z tego ostatniego zrezygnowaliśmy najwcześniej. Czas, który biegł nieubłaganie, nie pozostawiał nam złudzeń.

23 grudnia – dzień przed Wigilią

Ojciec kończy kłaść podłogi, ściany niepomalowane, listwy niepołożone. Gniazdka… gniazdek nie mam do dziś. Zamówione 2 tygodnie wcześniej drzwi nawet nie dotarły. K. gorączkuje się, że chce pojechać do domu o ludzkiej godzinie. Ja gorączkuje się, bo wiem, że to niemożliwe. W końcu nie jestem Bogiem. Nie cofnę czasu, nie urodzę nam dodatkowych kilku godzin albo najlepiej dni. Wysyłam K. żeby pomógł ojcu i położył listwy. Sama sprzątam stare mieszkanie i pakuję nas na podróż. Wiem, że K. chciał jeszcze skoczyć do galerii handlowej, bo zamówiony dla mnie prezent nie dotarł. Ignoruję. Coś trzeba zignorować, żeby być w domu przed północą. Mogę więc zrezygnować z prezentu. Wolę spokój i listwy przypodłogowe. Około 19.00 K. zostawia ojca i przyjeżdża po mnie.

– Skończyliście?

– Tak.

– Ale wszystko?

– Tak.

– Listwy położone?

– Tak.

– Ściany pomalowane?

– Tak.

Spokój. Wspólnie kończymy pakowanie.

– Próg zrobiony?

– Nie. Trzeba kupić inną listwę.

Spokój zamienia się w wewnętrzną furię. To tylko 2-centymetrowa szpara przy drzwiach wejściowych, ale działa na mnie jak płachta na byka. Przecież on o tym wie. Dlaczego więc spokojnie pakuje ze mną walizki? Równie dobrze mógł w tym czasie pojechać po właściwą listwę i załatać tę przeklętą dziurę! – klnę w myślach. Powstrzymuję złość zanim wypłynie na zewnątrz. Nie mam siły. Jutro Wigilia.

Przed 22.00 wsiadamy do auta i jedziemy po ojca. Ten już w kurtce. Czeka, żeby jak najszybciej opuścić mieszkanie. W tym momencie jeszcze nie dociera do mnie, dlaczego aż tak mu się spieszy. Wchodzę tylko i zerkam na listwy przypodłogowe.

– Dlaczego tu ich nie ma?

– Najpierw trzeba zamontować ościeżnice – odpowiada K.

– A co się stało na tej ścianie?

– Odpadło, ale nie bój się. Będziemy Cię przeprowadzać, to zakleję. To chwila.

Udusiłabym gołymi rękami tych dwoje, gdybym tylko miała trochę więcej siły. Ale nie miałam jej nawet na zwykłego focha. Powiedziałam więc tylko: „ok, rozumiem, jedźmy”.

Przeprowadzka

Zaraz po świętach przyjechaliśmy z K. do Gdańska. Ja pakowałam rzeczy w kartony, on transportował je do drugiego mieszkania. Było już spokojniej, choć wciąż pracę kończyliśmy nad ranem. I kiedy spakowaliśmy moje stare życie i przewieźliśmy w nowe mury… zobaczyliśmy je w pełnym świetle. Nie rzeczy, ale mury, a właściwie ściany. Zobaczyliśmy też mapę świata: oceany oraz pływające po nich kontynenty i wyspy. I to wszystko pokryte białą farbą. Złą farbą, jak się później okazało. Farbą, która odpadła.

Wszystkie ściany i sufity do poprawki. Teraz, kiedy leżały tu już moje rzeczy, kartony z meblami kuchennymi, sprzętami i kanapą, paxem, lampami i… Wymieniać dalej? Teraz, kiedy już tu mieszkam. Teraz, kiedy tynk leci na panele. Żeby zrobić jedną ścianę, trzeba najpierw przekładać kartony na drugą, co zajmuje zwykle kilka godzin. I wciąż nie wiadomo, jaka była przyczyna. Niedosuszone ściany czy zła farba? A może jedno i drugie?

Wiem tylko, dlaczego ojcu tak się spieszyło do domu.

Dziura w miejscu, w którym powinien być próg, która do tej pory podnosiła mi ciśnienie, zupełnie straciła na znaczeniu. Nawet jej nie zauważam.

LEWA: Tylko poczucie humoru jest w stanie nas uratować. Skoro już farba odpadła ze ściany, dałam upust swojej inwencji twórczej 🙂
PRAWA: Dokładny układ kafli stworzyłam sama, a pan Paweł przeniósł go do łazienki.

Mieszkanie w miesiąc – czy to możliwe?

Tak! Ale tylko jeśli nie macie ograniczeń finansowych i możecie sobie pozwolić, by ekipa robiła mieszkanie od A do Z. Dobra ekipa. Ekipa, która wie, jak posługiwać się prądem.

Skąd to wiem? Mieszkanie na ostatnim piętrze dzień przed Wigilią było gotowe, na środku stała choinka, już udekorowana.

Nigdy nie jest tak źle, żeby…

…nie mogło być gorzej. Żartuję! Nie mam złudzeń. Wiem, że nie ma remontu bez poprawek. Nie ma remontu bez fackupów. Nie ma też mieszkań idealnych. Wiem, bo to mój drugi taki remont, a właściwie trzeci, jeśli liczyć wynajmowane mieszkanie. Grunt to nie popełniać tych samych błędów, kiedy można popełniać nowe 🙂

P.S. Wbrew pozorom jeszcze nie odezwała się we mnie remontowa terrorystka!

Chcecie mieć takie oryginalne gniazdka w domu? Mój K. sie poleca 🙂

Comments

  1. Ai Odpowiedz

    Pamiętam jak kilka lat temu sama robiłam remont mieszkania, malowanie, tapetowanie, składanie mebli, wymiana lamp, wymiana kontaktów, uszczelnianie dziur kiedy okazało się że gazobeton się kruszy i lampa z sufitu odpada… no ale przemęczyłam się i dałam radę. Fakt łazienki i kuchni nie musiałam robić, ale to i tak przez miesiąc dzień w dzień szłam z rana do marketu budowlanego a to po klej, listwę, farbę, kabel, etc plus jeszcze zamawianie mebli, pralek, lodówek, kuchenek, wywóz starych mebli… nie wiem jak mi się udało ale w miesiąc dałam radę – bez fachowców, bez pomocy (jedynie brat mi pomógł kilka dziur wywiercić i ciężkie sprzęty wnieść do mieszkania) i jak do tej pory nie narzekam, wszystko się trzyma i działa 🙂
    Kiedy w międzyczasie przerobiłam jeszcze dwa pokoje w mieszkaniu to stwierdziłam, że ja się tego tykać nie będę i niech mój facet to robi 😛
    Cały czas chodzi mi po głowie kapitalny remont łazienki, ale to są takie koszta i taki cyrk przez kilka tygodni że ja dziękuję, oszczędzę sobie na razie tej wątpliwej przyjemności 😉

    • kapuczina Odpowiedz

      Wow! Podziwiam, że zrobiłaś wszystko sama!

  2. Daria Odpowiedz

    u nas urzadzanie trwało pół roku ale przynajmniej mieliśmy czas aby wszystko dokładnie obmyśleć 🙂

    _____________
    ♥ Blog dla kobiet daria-porcelain.pl ♥

  3. Ewelina Odpowiedz

    A może ściany nie były zagruntowane albo jeszcze lepiej potraktowane primerem? A z bieli polecam nobiles taką z wbudowaną kratką malarską w pokrywce wiadra, najbielsza na rynku 🙂

  4. Ania Odpowiedz

    Skąd kafle w łazience? Piękne są.

    • kapuczina Odpowiedz

      Dziękuję 🙂

      Zapewne masz na myśli kafle na podłodze. Kupiłam je w Castoramie (heritage black).

  5. Asia Odpowiedz

    Bardzo interesujące wpisy. W wolnej chwili zapraszam do siebie! https://glamqueenasia.blogspot.com/
    Pozdrawiam!

  6. michel Odpowiedz

    Ładnie wyglądasz . Zawsze elegancka.

  7. Kamilka Odpowiedz

    Niestety z mieszkaniami i domami tak jest – zawsze czasu jest za mało choćby nawet było go bardzo dużo:(
    Życzę dużo wytrwałości i powodzenia w kolejnych zmaganiach mieszkaniowych.

  8. Waps-kart Odpowiedz

    Też zwróciłam uwagę na kafle w łazience – bardzo efektowne 🙂 A co do samej przeprowadzki to już za niedługo mnie też to czeka. Teraz staram się wszystko uporządkować i zorganizować odpowiednią firmę i kartony.

  9. Werka Odpowiedz

    Moja pierwsza przeprowadzka ciągnęła się prawie dwa tygodnie 😀 Ale to dlatego, że miałam do dyspozycji tylko seicento i chłopaka. I korki w Warszawie. To był dramat, musieliśmy błagać właścicielkę, żeby pozwoliła nam zostać dłużej. Przy drugiej już trochę zmądrzeliśmy, bardziej metodycznie pakowaliśmy rzeczy (nic luzem!) no i wynajęliśmy firmę przeprowadzkową (WIKI przeprowadzki w Warszawie) i zajęło nam to w sumie dwa dni, plus trzeciego dnia przyszliśmy tylko po kilka rzeczy i oddać klucze.

  10. Werka Odpowiedz

    Moja pierwsza przeprowadzka ciągnęła się prawie dwa tygodnie 😀 Ale to dlatego, że miałam do dyspozycji tylko seicento i chłopaka. I korki w Warszawie. To był dramat, musieliśmy błagać właścicielkę, żeby pozwoliła nam zostać dłużej. Przy drugiej już trochę zmądrzeliśmy, bardziej metodycznie pakowaliśmy rzeczy (nic luzem!) no i wynajęliśmy firmę przeprowadzkową (WIKI przeprowadzki w Warszawie) i zajęło nam to w sumie dwa dni, plus trzeciego dnia przyszliśmy tylko po kilka rzeczy i oddać klucze.

  11. Gosia Odpowiedz

    Chociaż przeprowadzka może człowieka bardzo zmęczyć i przytłoczyć,to jednak radość z nowego miejsca wszystko rekompensuje…

  12. Wojtek Odpowiedz

    Przeprowadzki to jakaś masakra. Cieszę się, że póki co żadna mi się w najbliższym czasie nie szykuje. Jeżeli nie masz jakiegoś większego auta na meble to już w ogóle … Praktycznie nie do wykonania samemu. Ja nie posiadałem takiego i miałem 2 możliwości, albo wynająć to auto i męczyć się 2 tygodnie z przenoszeniem wszystkich rzeczy, albo trochę dopłacić i poszukać jakiejś firmy transportowej zajmującej się tym. Ze względu na mój wieczny brak czasu zdecydowałem się na tą drugą opcję. Ostatecznie zdecydowałem się na firmę Wiki transport i byłem zadowolony

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.