KONSUMPCJONIZM: Z czego nie mogłabym zrezygnować?

IMG_5454

Do napisania tego posta skłoniła mnie lektura książki Mniej Marty Sapały, którą planuję tutaj za jakiś czas zrecenzować. Eksperyment, jaki opisuje autorka, zmusił mnie do rozważań na temat moich konsumpcyjnych wyborów i zadania sobie pytania: z czego najtrudniej byłoby mi zrezygnować?

Trochę z przyczyn koniecznych, a trochę dokonując świadomego wyboru, postanowiłam sama podjąć się przez miesiąc eksperymentu i wydawać pieniądze na to… no właśnie? Nie na to co konieczne, bo byłby to chleb i woda (z kranu), ale na to, co faktycznie sprawia mi radość i daje spokój lub chociaż jego namiastkę. Starałam się nie popaść w przesadę, a podejść do tego możliwie najbardziej racjonalnie. Zrezygnowałam z nawyków, które dotąd wydawały mi się nieodłączną częścią codzienności. Przez blisko miesiąc nie wyposażyłam szafy w żadną nową sukienkę ani buty. Nie odwiedziłam nawet secondhandu i przyznaję, nie czułam się z tym szczególnie źle. Nie pojechałam na mini wycieczkę, jak to zwykłam robić. Starałam się żywić taniej niż zazwyczaj. Nie odwiedzałam Rossmana w celu znalezienia nowej szminki. I choć widzę już dno słoiczka z kremem na dzień, z uporem maniaka wmawiałam sobie, że jeszcze poczekam z kupnem nowego opakowania. Każdą z tych rzeczy mogłam wziąć pod lupę, rozłożyć na czynniki pierwsze i z niej zrezygnować, nie czując przy tym, że coś tracę.

Na co więc wydawałam pieniądze? Patrzę na swoje konto na Instagramie i widzę przewagę zdjęć z kawiarni, ewentualnie restauracji. Większość wypadów oczywiście nie została uwieczniona. Na liście jest też kilka drinków, kino i bilety na komunikację miejską, jedzenie i środki do domu. Istnieje też „przyjemność” zupełnie niezrozumiała i odstająca od konsumpcyjnego detoksu, czyli spa. Tak właściwie to jeden wypad na siłownię, saunę i basen. Piszę, że jest to pozycja niezrozumiała, bo jestem zdania, że siłownia to najnudniejsze miejsce na świecie, w saunie zazwyczaj się duszę i miewam ataki paniki, a do basenu… mam lekką awersję. Mimo to poszłam tam za namową przyjaciółki.

Okazuje się, że wszystkie nadprogramowe wydatki były spowodowane spotkaniami natury prywatnej czy zawodowej, z przewagą tych pierwszych. Nie piszę tego, by obwiniać przyjaciół o to, że uszczuplili mój portfel albo że ja uszczupliłam ich. To byłby absurd! Żadnego z tych wydatków absolutnie nie żałuję. Każdy wydaje mi się całkowicie naturalny, bo stoją za nimi ludzie i czas, jaki chciałam spędzić w ich towarzystwie. Nie jest tak, że naraz zdałam sobie sprawę, że to oni są dla mnie najważniejsi i niezbędni do normalnego funkcjonowania. Wiem to od dawna, jeśli nie od zawsze.

Zaczęłam się jednak zastanawiać nad tym, jak bardzo konsumpcjonizm łączy się z naszymi prywatnymi relacjami: przyjaźnią i związkami, w jaki sposób buduje więzi lub powoduje ich zerwanie. Wszyscy doskonale znamy powiedzenie, że „jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze”, a „interesów nie warto robić z rodziną”. Wiemy więc, że konflikt na stopie zawodowej najczęściej powoduje rozpad osobistych więzi. To prawda tak oczywista, że nie ma sensu się w nią zagłębiać. Ale co z drugą stroną? Budujemy związki i by je podtrzymać, chodzimy na romantyczne kolacje, jeździmy na wycieczki, wymyślamy nowe aktywności. Większość z tych atrakcji liczona jest w złotówkach. Pochodzę z Kalisk (małej miejscowość w województwie pomorskim) i mieszkając tam przez większość swojego życia, a nawet będąc w wieloletnim związku, zastanawiałam się, w jaki sposób funkcjonują pary i małżeństwa na wsiach. Nie ma tam kin, restauracji, teatrów, nowych miejsc do odkrycia – nie ma co robić. Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że obecność kina determinuje udany związek. Chodzi mi tylko o to, że kiedy planujemy wspólny wieczór lub popołudnie, to najczęściej przychodzą nam do głowy takie właśnie konsumpcyjne rozrywki. Tak samo w przypadku przyjaźni. Mieszkam w Gdańsku już od pięciu lat i na palcach jednej ręki mogłabym policzyć spotkania ze znajomymi w domu. Przesiadujemy w kawiarniach, pubach, chodzimy do kina, na spektakle, czasem wystawy lub konferencje, rzadziej na spacery. Nie spędzamy czasu odpoczywając na plaży, chyba że jesteśmy tam przelotem. Nie pomylę się więc, jeśli napiszę, że prywatne więzi i zakupowe wybory zazębiają się i łączą w jednym punkcie. Jestem przekonana, że wiele firm buduje na tym swój model biznesowy i jak widać, przynosi to wymierny skutek.

Cofnę się jeszcze o kilka lat, do okresu dziecięcego i nastoletniego. Jestem z pokolenia, które bawiło się na podwórku z rówieśnikami, lepiło babki z piasku i robiło z niego pączki. Z pokolenia, gdzie sms kosztował 20 groszy, a miesięczne doładowanie karty wynosiło 30 zł (gimnazjum), więc komunikacja drogą elektroniczną była mocno ograniczona. Do znajomych się wpadało, zazwyczaj bez wcześniejszego powiadamiania. Rower i rolki były codziennością, a całe wakacje spędzało się nad jeziorem. Jestem z pokolenia, w którym najlepszą rozrywką okazywało się układanie drobniaków na torach kolejowych i czekanie aż przejeżdżający pociąg je zmiażdży. To ostatnie okazuje się chyba najbardziej konsumpcyjną z rozrywek w tamtym czasie.

Celowo porównuję tu okres dziecięcy/młodzieńczy z dorosłym życiem. Zastanawiam się czy w ogóle można takiego porównania dokonać. I czy nasz konsumpcjonizm wliczony w prywatne relacje z innymi ludźmi wynika z wieku i wyboru innych aktywności niżeli lepienie babek z piasku, czy też jest obrazem bardziej powierzchownych związków i przyjaźni. A może jedno nie wyklucza drugiego?

Comments

  1. Ewa Odpowiedz

    nie zgadzam się do końca..Jak mówisz większość czasu ze znajomymi spędza się w pubach, restauracjach.. Szczerze? To najnudniejszy wybór jakiego można dokonać i najbardziej oczywisty: )
    Może to wynika z naszego braku wyobraźni, może z lenistwa, może nam to pasuje.. Jest miliard innych sposobów na wspólne spędzanie czasu, bez wydawania pieniędzy na takie bzdety jak kawy/koktajle/babeczki/obiadki 🙂
    Mój komentarz nie jest złośliwy, sama często wybieram się 'na piwo’.

    • podpis Odpowiedz

      O ile więcej przyjemności i radości czerpie się z własnoręcznie przygotowanego posiłku- sama do niedawna paliłam ogniem ścierki i nadziewałam się widelcem na lampę, dziś jestem mega w kuchni 😀 Dla mnie właśnie takie chodzenie do restauracji/kawiarni jest zwyczajnie destrukcyjne dla młodych ludzi: nie dość, że trzepie bezsensownie po kieszeni, to jeszcze mnoży kuchenne fajtłapy. Czy za kilka lat będziemy dzień w dzień raczyć męża jedzeniem na telefon? To też wspaniała rozrywka dla przyjaciół, wspólnie przygotowane pizza czy wymyślny deser.
      Konsumpcjonizm w Twoim wydaniu (poza powyższym 😀 ) nie jest aż taki tragiczny- opiera się na ciekawie spędzonym czasie. Dla mnie dużo gorsze jest bezsensowne obrastanie w rzeczy- wielgaśne smartfonyz inną obudową na każdy dzień, gadżety bez których serio da się żyć no i to najstraszniejsze- idę do biedry po 3 bułki a dziwnym trafem opuściły mnie ze trzy dychy. I poszły na szpargały, o których sobie za pół roku przypomnę. „Są dwie drogi, żeby mieć, ile trzeba. Jedna to gromadzić więcej i więcej. Druga- pragnąć mniej.” 🙂

      • urban.cat Odpowiedz

        W sumie fajny komentarz, ale muszę obśmiać to: „Dzień w dzień raczyć męża…” Tak, to właśnie spędza mi sen z powiek! Czy poradzę sobie z codziennym karmieniem przyszłego męża! Wiadomo przecież, że na tym polega małżeństwo.

  2. Radek Odpowiedz

    To prawda. Niezależnie od kreatywności lub jej braku, nasze rozrywki i czas spędzony z bliskimi wiążą sie z konsumpcyjnymi wyborami. Trudno z nich zrezygnować i chyba nie powinnismy tego robic.

    P.S. Pisz cześciej! Bo mądrze prawisz 🙂

  3. Anonim Odpowiedz

    naprawdę masz talent do bicia piany i pisania bez puenty. Może jestem ograniczona, ale jaki wniosek płynie z tego tekstu?

    • kapuczina Odpowiedz

      Jeśli już muszę to dodatkowo upraszczać, wnioski są dwa i wynikają z siebie bezpośrednio:

      1. Z wszystkich konsumpcyjnych przyjemności najtrudniej zrezygnować byłoby mi z wyjść przeróżnej maści (kaw, restauracji, kin itd.) i to nie przez smak kawy czy sympatię do kina, nie dlatego, że jest to prosta i przyjemna rozrywka, a ze względu na ludzi, z którymi w ten sposób spędzam czas.

      2. Relacje ludzkie są uwikłane w wiele zakupowych wyborów i im jesteśmy starsi tym chętniej korzystamy z tych uciech.

      A w miejscu puenty masz pytanie dotyczące drugiego wniosku i sugestię odpowiedzi.

      • Marta Odpowiedz

        Serio? Nie widzisz wniosków? To nie wiem, jak dobitniej Kapuczina musiałaby je pokazać 🙂

        Kapuczina, myśle, ze Twoje wybory zakupowe pokazały fajną rzecz, że tak naprawdę nie stawiasz na pieniądze i lans, a na ludzi, z którymi żyjesz. Jedni spędzają czas wspólnie gotując, inni jedząc w restauracji. Jedna i druga opcja kosztuje – wiadomo. Ale to wciąż coś, co robi się z drugim człowiekiem i chyba o to chodzi.

      • Anonim Odpowiedz

        Dziekuję za wyjaśnienie 🙂

  4. Klara Odpowiedz

    Myślę, że w wielu naszych wyborach mieć wygrywa z być. Mieć torebkę, kawę, lans, faceta a być w porządku, lojalnym, wiernym. Konsympcjonizm to dla mnie nie tylko gromadzenie dóbr, ale też tego, co wypada mieć, np dzieci za wszelką cenę, faceta mimo iż dupy nie urywa. Co o tym myślisz? A związki z facetami tez masz takie konsumpcyjne? Masz teraz kogoś?

    • kapuczina Odpowiedz

      To bardzo ciekawy temat, którego tutaj nie poruszałam. Zresztą może warto napisać o nim oddzielny post. Powiem tylko, że nigdy nie byłam z mężczyzną wyłącznie po to, by mieć kogoś, nie odczuwać samotności. Jeśli nic nie czułam do partnera, nie byłam w stanie wytrzymać więcej niż trzech randek. Nigdy nie zrozumiem, jak można tkwić w związku bez miłości, budować z kimś życia ze świadomością, że jest nam wygodnie i przyjemnie, ale nic poza tym. Albo wypada? Dla mnie to absurd i sytuacja z kategorii tych „nie do wytrzymania”. To samo tyczy się przyjaźni, choć tutaj tolerancja jest dużo większa, ponieważ otaczam się większą liczbą osób.

  5. podpis Odpowiedz

    Przy okazji mam pytanie trochę z innej beczki (a może nie aż tak o końca…). Piszę to u Ciebie, bo nie celujesz raczej w nastoletnie obserwatorki, więc myślę, że masz rozsądne podejście do tej kwestii. Otóż: ostatnio przy rodzinnym obiedzie moja 15-letnia kuzynka omal nie dostała apopleksji, bo „dostałam snapa od Julki!!!”. Wszyscy chyba wiemy, o jaką Julkę chodzi. Cóż, ludzie w różny sposób wykorzystuję swoje 5 minut, mnie martwi jednak to, że kobieta mająca za sobą całą rzeszę „dzieciaków” nie potrafi przekazać im nic innego, jak tylko smażenie cy*ków na plaży i jak zrobić makijaż z kilku warstw, że fajne jest nie to, co masz w głowie i jakim jesteś człowiekiem a to, z kim byłaś na imprezie i ile odsłoniłaś. Na dodatek robi tym dziewczynom pranie mózgu, bo one są święcie przekonane, że mają taką piękną i sławną psiapsię. Oczywiście na tym się zarabia najwięcej, ale zastanawiam się, gdzie jest jaką hm, moralność? Nie oczekuję, że każda blogerka będzie drugą Szymborską i jeździć na akcje humanitarne do Jemenu, ale czy w ogóle ktoś oferuje Wam wsparcie swoją twarzą jakiejś „mądrej” sprawy, nie tylko związanej z ciuchami, które są przecież tylko przyjemnym dodatkiem, ale w żaden sposób nie mają prawa wyznaczać „drogi życiowej” nastolatkom? Czy ktoś wpadł na pomysł, żeby wykorzystać potencjał blogerek w jakiś pożyteczny sposób? Wiem, że np JestemKasia wspiera psiaki ze schroniska, ale to kropla w morzu potrzeb.

    • kapuczina Odpowiedz

      Dobre pytanie, na które odpowiedź jest jednoznaczna: było, jest i będzie wiele akcji charytatywnych w blogosferze (nie tylko modowej). Sama Julka brała udział w kilku. Rozumiem Twoje podejście, bo też nie jestem szczególną fanką treści Maff, może dlatego, że 15 urodziny obchodziłam jakiś czas temu :). Poniekąd rozumiem jej młodsze obserwatorki, bo jeszcze pamiętam, co miałam w głowie będąc w ich wieku. Czy Julka ma obowiązek brać odpowiedzialność za wychowanie młodych dziewcząt, które ją obserwują? Pewnie i tak i nie.

      To nie jest tak, że temat nie istnieje. Wręcz przeciwnie. Nawet konferencja Blog Forum Gdańsk w 2013 roku podzielona na bloki: Bloger-Człowiek, Bloger-Obywatel, Bloger-Pasjonat oraz Świadomy bloger, w całości zajmowała się tematem odpowiedzialnego podejścia do blogowania.

      Jeśli chodzi o wszystkie te treści i kampanie „w dobrej sprawie” (tak sobie je roboczo nazwę) one są obecne, ale z jakiś powodów mniej widoczne i rzadziej zapamiętywane przez obserwatorów.Trudno się dziwić, kiedy zewsząd zalewają nas pytania o pomoc: gdzieś są potrzebujące dzieci, zwierzęta, tam 1% podatku na cel X. Zaczynamy (my, jako społeczeństwo) się trochę na to uodparniać.

      • Podpis Odpowiedz

        Na pewno powinna mieć większą świadomość tego, co i do kogo mówi: oczywistym jest, że nastolatki „odrzucają” słowa rodziców, najważniejsi są rówieśnicy i idole. Zastanawiam się właśnie, czy- np Julia, bo przecież nie o nią tylko tu chodzi- zastanawia się czasem przed kolejnym postem głoszącym yolo, wakacje co miesiąc w innym kraju i że za nic się nie płaci, że taką z pozoru „błahą” kwestią można niechcący zrobić krzywdę co bardziej oderwanym od rzeczywistości dziewczętom.

  6. keram Odpowiedz

    Każdy ma w swoim życiu priorytety. Ja nie mógłbym obyć się bez roweru, który daje mi namiastkę wolności. Wydałbym pieniądze na wino, którym poczęstuję w domu przyjaciół.

  7. keram Odpowiedz

    Moja dziewczyna pochodzi ze wsi. Ubiera się modnie. Używa kosmetyków. Chodzi po sklepach. Ale nie wyobraża sobie wolnej chwili bez książki. Na balkonie hoduje roślin bez liku. Działa w Animalsach. Gotuje gorzej niż ja, ale uwielbia karmić znajomych. Zna więcej filmów niż ja. Lepiej jest obeznana w polityce. Na brak przyjaciół nie narzekamy. Jest ich kilku. Nie musimy spotykać się z nimi w knajpach, chociaż tak też bywa.

    • Martin Odpowiedz

      Kapuczina jako przykład podaje kawiarnie, bo tam spędza czas ze znajomymi zazwyczaj. Gotowanie przyjaciołom to ta sama kategoria wydatków. Ja na przykład jeżdżę z dziewczyną na wycieczki za miasto – i tak samo jak w przypadku kawiarni, gotowania moje wydatki wycieczkowe służą temu by spędzić miło czas z najbliższą mi osobą.

  8. Goś Odpowiedz

    Czy R zastąpił M, bo coś mało zdjęć tego drugiego?

    • kapuczina Odpowiedz

      Nie. Nikt tutaj nikogo nie zastępuje.
      A to zdjęcie zrobił akurat samowyzwalacz 🙂

  9. Vero Odpowiedz

    Przez ten tekst w bardzo smaczny sposób przebija się Twoja dojrzałość. 🙂
    Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Myślę, że ta chęć/potrzeba spędzania czasu ze znajomymi w kawiarni, na siłowni, czy w teatrze może wynikać po części z tego, że z wiekiem mamy coraz mniej czasu na tego typu przyjemności i korzystamy wtedy chętnie z możliwości bycia w towarzystwie kogoś bliskiego. Bo na rozrywki chęci przeważnie nam nie brakuje. Wzięłabym też pod uwagę to, że było i właściwie jest nadal nieco chłodno, a to nie za bardzo sprzyja piknikowaniu, czy spacerom po parku. 🙂
    + Uwielbiam wygląd Twojego bloga! Rozpływam się nad nim za każdym razem gdy tu goszczę.

    • kapuczina Odpowiedz

      Bardzo dziękuję Ci za ten komentarz:)

      Pikniki wiosną czy kolacje w domu również się nam zdarzają, ale rzadziej, bo a) jest to logistycznie trudne do ogarnięcia b) ja nie mam „paczki” znajomych, którzy regularnie spotykaliby się w tym samym gronie. Nie jest więc to nawyk. Spontaniczne wypady na miasto owszem. Swoją drogą, jeśli mierzyć to wyłącznie zawartością portfela, to te domowo-piknikowe spotkania pożerały zawsze dużo więcej pieniędzy. Mimo to organizujemy je co jakiś czas. Np. jutro wieczór z pieczeniem ciasteczek, winem i filmami.

      Zgadzam się z tym co napisałaś. Wszystkie te nawyki zakupowe, bo nawet nie chęci, sprowadzają się do potrzeby przebywania z bliskimi osobami. Niezależnie od tego czy będzie to kino, czy pieczenie ciasteczek :).

      P.S. Jeśli chodzi o wygląd bloga, przekażę miłe słowa grafikowi i programiście. Ucieszą się 🙂

  10. Tesia Odpowiedz

    Paulina, a może napisz kiedyś od Twojej strony o tej nowej miłości? Bo wszyscy tylko domyslaja się wersji i widzą w Tobie samo zło, a może tam było inaczej?

    • kapuczina Odpowiedz

      Było, ale mój blog nie jest miejscem na tego typu tematy. A jeśli chodzi o tych „wszystkich” dobrze poinformowanych, to jestem przekonana, że to nie ich sprawa 🙂

    • Hanna Odpowiedz

      Kuriozalna propozycja!

  11. Kasia Odpowiedz

    „Jestem z pokolenia, które bawiło się na podwórku z rówieśnikami, lepiło babki z piasku i robiło z niego pączki. Z pokolenia, gdzie sms kosztował 20 groszy, a miesięczne doładowanie karty wynosiło 30 zł (gimnazjum), więc komunikacja drogą elektroniczną była mocno ograniczona.” …

    —dla mnie ten wpis to na siłę robienie z siebie dorosłej, przecież dzieci dalej lepią babki z piasku a rzesze gimnazjalistów nie mają pieniędzy na zasilenie telefonu (a może ja żyję w jakiejś innej Polsce?). Nie widzę też w tym wpisie sedna, paplanina.

  12. MARTA (jeszcze raz) Odpowiedz

    Taak, ludzie, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem to rzadkość. Opisany czas dzieciństwa jest zestawiony z czasem teraźniejszym (dorosłym) pod kątem konsumpcjonizmu. Do zaspakajania tych samych potrzeb w dzieciństwie zazwyczaj nie są potrzebne tak duże środki finansowe, jak w dorosłym życiu.

  13. Charlie Odpowiedz

    Bardzo dojrzały tekst i trafne spostrzeżenia.

  14. Eve Odpowiedz

    Kapuczino naprawde masz duzo czasu ze swoimi znajomymi. Mam 28 lat I naprawde jest mi ciezko spotkac sie ze znajonymi np w kawiarni, pubie, kinie. Brak czasu w tyg Praca a w weekend Praca w domu czytaj sprzatanie, pranie, gotowanie itp itd. Nie wiem jak Ty to robisz? Pozdrawiam.

    • kapuczina Odpowiedz

      Myślę, że brak czasu jest już naszą chorobą cywilizacyjną. Niezależnie od poziomu zapracowania, cierpimy na nią wszyscy. Dla mnie czas spędzony z bliskimi to priorytet. Potrzebuję go. Niezależnie od tego w jakim (bardziej lub mniej zapracowanym) momencie życia byłam, zawsze znajdowałam czas dla przyjaciół czy partnera. Czasem odbywało się to kosztem czegoś, np. snu, ale nigdy nie wątpiłam, że warto to poświęcić.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.