Tattwa o stereotypach polskiej mody i (przecenianej) sile wizerunku

Fot. Renata D¹browska

Blogerów, których cenię za to, jak piszą, mogę policzyć na palcach jednej ręki. Magda (tattwa.pl) jest absolutną mistrzynią. U niej mogłabym czytać nawet o samochodach czy piłce nożnej. W dzisiejszej rozmowie opowiada między innymi o tym, dlaczego zaczęła blogować, o stereotypach polskiej mody i blogach, które sama czyta.

  • Na samym początku istnienia bloga można było zobaczyć na nim Twoje stylizacje. Dziś o modzie jest stosunkowo niewiele. Jak zmieniło się Twoje podejście do tego tematu i do samego blogowania?

Mój pierwszy kontakt z blogosferą to właśnie blogi szafiarskie: AlicePoint, Szafa Sztywniary, Styledigger, Pani Ekscelencja, Riennahera, Baglady – pisały mniej lub więcej, ale były oryginalne, pokazywały coś interesującego. To był jeszcze czas, kiedy o zarabianiu na blogach zaczynało się dopiero mówić, większości popularnych dziś blogów nie było jeszcze w sieci. Spodobało mi się to środowisko – było niezobowiązująco, kolorowo, dziewczyny nawiązywały znajomości, wiele z nich wspierało się nawzajem. Szukałam wtedy przede wszystkim nowego hobby, czegoś, co pomogłoby mi zająć myśli.

Sama moda interesowała mnie wtedy bardzo mocno i do dziś z przyjemnością śledzę nowinki, ale pomysł ze stylizacjami był zdecydowanie średnio trafiony. Niektórzy mają do tego dryg, inni nie – ja nie mam. Szybko doszło do mnie, że wolę pisać długie teksty (także o modzie) niż fotografować się i wymyślać kolejne zestawienia ubrań. Z pewną zazdrością obserwuję do dziś dziewczyny, które mają moim zdaniem niesamowity styl (jak np. Rebel Look, Acid Walrus, Horkruks), z wieloma blogerkami się przyjaźnię, ale to po prostu nie dla mnie. Może chodzi o to, że jestem zbyt leniwa, żeby dać się wyciągnąć z domu na zdjęcia, może nie mam zbyt wiele polotu w kwestii ubierania się, może wszystko razem. Wciąż lubię modę, ale interesuje mnie bardziej jako forma sztuki użytkowej i zjawisko społeczne niż w kontekście ubrań, które mogłabym nosić. Od pewnego czasu pracuję jak PRowiec w agencji interaktywnej i zajmuję się m.in. obsługą polskich marek sektora premium, więc jestem na bieżąco ze względu na interesujące kampanie reklamowe.

Jeśli chodzi o samo blogowanie: blog od samego początku miał być dla mnie także rodzajem portfolio, treningiem pisania. Teksty, które tam zamieszczam, pokazują, jak zmienia się mój styl i moje poglądy, co mnie cieszy, bo w wielu kwestiach widzę progres. Dzięki blogowi dostałam pracę i wiele niesamowitych możliwości, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto szlifować to, co tam zamieszczam i nie powinnam lekceważyć jego wpływu na moje życie.

  • Twój blog to przede wszystkim treści wysokiej jakości – nie znam osoby, która nie zgodzi się ze mną w tym miejscu. Jakie podobne miejsca w sieci jesteś w stanie polecić?

Obecnie czytam mniej blogów, głównie z powodu braku czasu – obserwuję, co robią w sieci blogerzy, których znam osobiście, bo traktuję to trochę jako formę bycia na bieżąco z tym, „co słychać”. Zaglądam regularnie na kilka portali internetowych: Brain Pickings, Mental Floss, Bored Panda, My Modern Met, Viralnova, Fubiz, Kulturą w płot (wymieniam jednym tchem z pozostałymi, bo jakoś publikowanych treści jest podobna), IFL Science i kilka magazynów związanych tematycznie z reklamą, marketingiem, social mediami. Jeśli chodzi o blogi, to nieodmiennie cenię Halo Ziemia, od dłuższego czasu kocham się w MAGDZIE NA ZIMNO, uwielbiam Wyrwane z kontekstu i Journalistkę, czytałabym też Maryśkę Organ (Małokulturalna), gdyby pisała regularnie, zaglądam do Venili Kostis, na 100sukienek, cieszę się z powrotu Tl;dr. Jestem wielką fanką Nishki, bez szemrania uznaję hegemonię Zwierza popkulturalnego, ostatnio z zainteresowaniem śledzę historie opisywane przez Krzysia Kotkowicza (kotkowicz.pl). Poza tym oczywiście blogi, na które zaglądam po solidną dawkę wiedzy, cenne informacje: strony Pawła Tkaczyka, Natalii Hatalskiej, Jacka Kłosińskiego, Michała Szafrańskiego (Jak oszczędzać pieniądze). To wciąż sporo, ale ta grupa stanowi zaledwie ułamek z tego, co czytałam jeszcze do niedawna.

Jeśli natomiast chodzi o modę, wciąż pozostałam wierną fanką Styledigger (to chyba jedna z najsympatyczniejszych osób, jakie poznałam w życiu), regularnie czytam Freestyle Voguing i szczerze podziwiam Olkę Kaźmierczak, czyli Fashion PR Girl za robotę, którą wykonuje, jest naprawdę niesamowita. Jest też kilka blogów modowych, na które zaglądam po prostu w celu obejrzenia zdjęć – cenię je nie mniej niż te zawierające długie, dopracowane teksty.

  • Posty są praktycznie pozbawione Twoich zdjęć. A mimo to, mam wrażenie, że Twój wizerunek znany nam czytelnikom, wpływa dodatnio na odbiór publikowanych treści. Na ile to jak wyglądamy determinuje to, w jaki sposób widzą nas inni?

Sądzę, że w moim przypadku to po prostu kwestia kolorowych włosów. Zrezygnowałam z tego jakiś czas temu, ale lubiłam te eksperymenty i być może jeszcze do nich wrócę. Nie zastanawiam się szczególnie nad tym, jaki te kolory mają wpływ na to, jak jestem postrzegana. Na twarzy mam 3 piercingi w widocznych miejscach, ale nie uważam tego za coś, co przesądza o relacjach z ludźmi. Nigdy nie spotkałam się – nawet gdy moje włosy były błękitne lub fioletowe – z nieprzyjemną reakcją, głupim komentarzem. Zdarzyło mi się dwa lub trzy razy w sieci, gdzie każdy jest, jak wiadomo, strasznym kozakiem i krzyczy głośno o prawie do wolności słowa, ale offline ludzie nie są tak odważni.

Pisałam i wciąż piszę sporo o prawie każdego do wyboru, kim chce być w życiu. To wiąże się ze swobodą w wyrażaniu swojej ekspresji. Moje kolorowe włosy czy madonna nad ustami to nie manifest – mnie się to zwyczajnie podoba. Kiedy poczuję, że mi się znudziło, po prostu to usunę, zmienię kolor, zacznę się inaczej ubierać. To proste.

Pracuję w branży, w której mogę sobie na to pozwolić. Zdarza mi się rozmawiać z bardzo poważnymi ludźmi, którzy być może nie do końca akceptują mój wizerunek, ale nigdy nie dają po sobie tego poznać. Ważniejsze jest chyba to, czy mam coś do powiedzenia, czy jestem w stanie odpowiedzieć na ich pytania, czy mam pojęcie o tym, co robię. Wbrew temu, co mówi się o ubraniach czy detalach wizerunku, które mogą wpływać na to, jak jesteśmy odbierani, myślę, że bardzo często przeceniamy znaczenie takich rzeczy. Jeśli mam coś do powiedzenia, nie ma dla mnie znaczenia, czy noszę czarną marynarkę i wysokie obcasy czy poliestrową żółtą bluzę Freda Perry’ego: czuję się pewnie i wiem, że potrafię wymusić na odbiorcy to, żeby potraktował mnie poważnie. Studia, na których panowała swobodna atmosfera nauczyły mnie tego, że szacunek do rozmówcy wyraża się postawą, zachowaniem, odpowiednim językiem, a nie białą koszulą.

W skrócie: im mniej ktoś ma do zaoferowania, tym większe znaczenie ma to, jak wygląda. Nie twierdzę, że ubiór jest nieistotny i nie próbuję tu forsować niedbałości. Podkreślam tylko, że profesjonalista (nie uważam się za takiego, ale do tego chciałabym dążyć) potrafi wzbudzić szacunek odbiorcy nawet w dresie podczas joggingu. A sama nie chciałabym pracować z ludźmi, dla których mundurek jest ważniejszy od kwalifikacji pracownika.

  • W jednym ze swoich postów pisałaś o stereotypach polskiej kultury. Jakie są stereotypy polskiej mody?

Przede wszystkim: że wciąż się boimy. Trudno z tym polemizować; chociaż blogi to kraina koloru i kreatywności, na ulicach nie jest wcale tak ciekawie, jak wydawałoby się po przeglądnięciu zdjęć z Tygodnia Mody w Łodzi. Wciąż królują bure odcienie, banalne kroje. Na tle tego wszystkiego widać zalew tanich ubrań masowej produkcji z popularnych sieciówek, na ulicach mijają się ludzie noszący identyczne swetry z Zary i kurtki z H&M. Jedyny obowiązujący typ nogawki dżinsów to rurki i ze świecą szukać dla nich alternatywy, mimo, że te same marki oferują za granicą znacznie więcej modeli. To stereotyp, ale niestety, bliski prawdzie.

Chociaż mówi się, że jest w Polsce wielu młodych, zdolnych projektantów, sama mam problem z tym, żeby wyłowić interesujące ubrania z zalewu szarej dresówki i sukienek tak obcisłych, że zakłada się je chyba za pomocą łyżki do butów. Jako konsumenci nie stawiamy na jakość – może to z powodu takiej a nie innej sytuacji ekonomicznej, ale wciąż wolimy kupować wiele sezonowych tanich szmatek niż porządne ubrania z wysokogatunkowych tkanin. Z drugiej strony o te ostatnio wcale nie tak łatwo, nawet w ofercie marek z wyższej półki.

Mimo wszystko jednak Polki ubierają się moim zdaniem w większości ładnie, są zadbane, kobiece, wiedzą, jak podkreślić sylwetkę. Chociaż klasyczne zestawienia nudzą mnie ogromnie i w ofercie popularnych sieciówek nie widzę nigdy nic dla siebie, nie uważam, żeby na ulicach był popełniany jakiś straszny modowy grzech. Może częściej w wypadku mężczyzn, którzy po tylu latach wciąż nie wiedzą, jak wyglądają dobrze skrojone dżinsy czy dopasowany do sylwetki garnitur. Obiegowe żarty w stylu skarpetek do sandałów czy białych skarpet do garnituru to już raczej domena starszego pokolenia: najgorsze co więc możemy zarzucić polskiej ulicy to brak pomysłu i zachowawczość. Ale, z drugiej strony, czy to aż taki straszny grzech? Czy każdy musi nosić ubrania krzyczące „zauważ mnie”?

  • O modzie piszemy najczęściej banalnie: prostym językiem i o niewiele znaczących tematach. Dlaczego tak się dzieje?

Przede wszystkim dlatego, że nie traktujemy jej poważnie: mówiąc „moda” myśli się najczęściej nie o wielkich ideach kultowych projektantów, które zmieniły to, jak dziś się ubieramy, ale o konfekcji dostępnej w galeriach handlowych. Przeciętna klientka deklarująca uwielbienie dla mody nie śledzi światowych wybiegów, nie widzi odniesień i relacji pomiędzy kolekcjami, nie docenia koncepcji stojącej za całym wydarzeniem. Przegląda po prostu ofertę sklepów, które ma w zasięgu ręki, zagląda na blogi i myli zainteresowanie modą z pragnieniem wyglądania efektownie. To nie to samo: „modnie” nie jest synonimem „ładnie i kobieco”.

Powszechność zjawiska sprawia, że każdy mianuje się autorytetem: ostatecznie to przecież łatwe, wydać sąd o czyjejś stylizacji, ocenić to, czy ktoś ubiera się dobrze, czy raczej nieciekawie. Mówi się, że to jedna z naszych narodowych cech – znać się na wszystkim, niezależnie od realnej wiedzy. Moda jest tylko jednym z przykładów: wystarczy opublikować kontrowersyjną uwagę na temat odchudzania, wychowania dzieci, pielęgnacji włosów, piłki nożnej, ekonomii albo żywienia psa, żeby dziesiątki osób wyraziły swoją opinię. Ostatecznie przecież odchudzali się, mają dziecko, włosy i psa, trochę pieniędzy oraz Eurosport, więc automatycznie zakładają, że ich doświadczenia i obserwacje mają wartość merytoryczną. Zakładają, co gorsza, że taką wartość ma ich indywidualne poczucie smaku. Nietrudno przewidzieć efekty, kiedy ktoś taki zabiera się do pisania: opinie nie są poparte argumentami, brak wiedzy nie pozwala sięgnąć głębiej, pokusić się o interpretację lub kontekst. Ostatecznie to, co miało być w zamierzeniu recenzją kolekcji staje się szkolnym wypracowaniem pod hasłem „podobało mnie się” lub „nie podobało mnie się”.

Mamy tendencję do lekceważenia mody, traktowania jej jak „tylko ciuchy”, a takie wypowiedzi tylko do przekonanie umacniają. Nie posiadając wiedzy, nie jesteśmy w stanie ocenić jej znaczenia w kontekście zachowań społecznych, jej wpływu na gospodarkę światową, jej znaczenia dla historii sztuki. Nie potrafimy spojrzeć na kreację z wybiegu jak na dzieło, efekt pracy artysty, widzimy w niej tylko coś, co dałoby się nosić po ulicy lub nie. Lubimy wtedy często przywoływać wyświechtane cytaty z Coco Chanel i powoływać się na Audrey Hepburn, dopieszczając się truizmami o nieśmiertelnej klasyce. Koniec końców chodzi po prostu o to, że mody nie rozumiemy, traktujemy ją jednoaspektowo, tak samo jak nie potrafimy odróżnić mebli marki Bodzio od skomplikowanego wzornictwa na targach designu.

Sytuacji nie poprawiają wypowiedzi osób pokroju Agaty Passent, które z piedestału pełnego wyższości intelektualizmu traktują zainteresowanie modą jak dowód na próżność i pustotę. Takie uwagi nie przystoją komuś, kto rzekomo ma pojęcie o kulturze jako takiej i rości sobie prawo do zabierania głosu w sprawach jej dotyczących. Koniec końców uczymy się w szkołach o wielkich malarzach i rzeźbiarzach, ale nie wiemy nic o historii ubioru. Tak jakby użytkowość pozbawiała tę część dorobku ludzkości istotnego znaczenia i sensu: umacniamy stereotyp mody jako rozrywki dla nieskomplikowanych umysłów, niegodnej ludzi o wyższych aspiracjach.

Co za bzdura.

98856310532463889102


Fot. Renata Dąbrowska, Paweł Herman


Comments

  1. Ania Z. Odpowiedz

    dobry wywiad, ciekawy. na obronę lekcji sztuki – ja miałam takową o nawiązaniach do sztuki w modzie, ale myślę że to wyjątek… niestety.

  2. jusTFashion Odpowiedz

    Super zdjęcia, zachęcamy do pokazania swojego bloga w naszym nowo powstałym Katalogu Blogów Modowych w Polsce http://www.justfashion.pl

  3. magdanazimno Odpowiedz

    Podsumowanie idealne.

  4. Krystyna Bałakier Odpowiedz

    Udało mi się poznać Magdę osobiście. Młoda, ale jakże dojrzała osoba. Czytam jej bloga nałogowo. Serdecznie pozdrawiam Was obie.
    http://balakier-style.pl/

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.